Wydarzenia bielańskie w Toruniu 1961 r.
6 października 1961 r. toruńskie Bielany stały się miejscem zmagań między Kościołem a państwem. Wierni, w poczuciu odpowiedzialności za wspólnotę i w imię przywiązania do duszpasterzy, stawili czynny opór poważnym siłom milicyjnym.
Jednym z pól walki państwa z Kościołem była oświata. Władze PRL wymierzyły ostrze represji nie tylko w szkolnictwo publiczne, gdzie ustawą z lipca 1961 r. usunięto religię ze szkół, ale też szkolnictwo kościelne, gdzie próbowano ingerować w działanie wyższych seminariów duchownych, a także likwidowano niższe seminaria. W roku 1950 placówek takich było w Polsce blisko czterdzieści, podczas gdy w roku 1962 już zaledwie dziewięć.
Represje wymierzono też w toruńskich redemptorystów. Władze na kilka miesięcy zablokowały im budowę kościoła św. Józefa na Bielanach, nałożyły na parafię dodatkowy podatek, aresztowały proboszcza i zamknęły niższe seminarium duchowne (juwenat).
Powstałe wskutek ww obciążeń podatkowych zaległości stały się pretekstem do podjęcia decyzji o przejęciu części budynku klasztornego na rzecz sąsiadującego z nim technikum samochodowego. 28 września 1961 r. komisja, która miała przeprowadzić inwentaryzację pomieszczeń, nie została jednak wpuszczona przez zakonników do budynku.
Dlatego 6 października około godziny 10.30 w klasztorze pojawili się urzędnicy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Toruniu. W asyście milicji i oddziałów ZOMO przystąpili do „zabezpieczania” pomieszczeń klasztornych użytkowanych przez juwenat. Świadkami zajść były dzieci oczekujące na lekcje religii, ale likwidatorzy seminarium kazali im natychmiast opuścić klasztor. O zdarzeniach u redemptorystów uczniowie powiadomili rodziców, a lotem błyskawicy wieść rozniosła się po całej parafii.
Między zakonnikami broniącymi klasztoru i milicją doszło do szarpaniny. Redemptoryści wezwali na pomoc robotników pracujących wokół kościoła. W tym czasie ktoś włączył mechanizm poruszający dzwony kościelne, by zaalarmować parafian o sytuacji. Tłum zaniepokojonych wiernych z każdą minutą gęstniał, zebrać się miało nawet ok. 3 tys. osób. W pewnym momencie ludzie wtargnęli do kościoła, by rozprawić się z urzędnikami, ci zostali jednak ocaleni przez redemptorystów, którzy zamknęli likwidatorów w jednej z izb. Zakonnicy podjęli się negocjacji z urzędnikami i wymogli na nich zdjęcie plomb z zabezpieczonych pomieszczeń seminaryjnych.
Emocje tłumu, który zebrał się przed kościołem nie stygły jednak. Sytuacja zaogniła się jeszcze bardziej, gdy ksiądz Henryk Szulc, zastępujący aresztowanego proboszcza, został wezwany przez przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Parafianie zaczęli obawiać się, że stracą kolejnego duszpasterza, stąd ani myśleli wypuścić księdza z klasztoru.
Około godziny 21. SB, MO i ZOMO zdecydowały o rozpędzeniu protestujących przeciwko eksmisji zakonników. Demonstrantów zaatakowano pałkami. Doszło do regularnej bitwy między milicją i obrońcami kościoła.
Toruński garnizon MO ściągnął posiłki z Bydgoszczy, Włocławka, Grudziądza i Poznania. Funkcjonariusze użyli pałek, parafianie sięgnęli po kamienie. Rannych zostało kilkunastu obrońców klasztoru i przeszło dwudziestu milicjantów.
Według władz, w czasie starć rany odnieśli wyłącznie milicjanci i zomowcy. Następnego dnia doszło do pierwszych aresztowań osób biorących udział w proteście. W sumie zatrzymano kilkadziesiąt osób.
Aresztowano też czterech zakonników, którzy najaktywniej przeciwstawiali się przejęciu budynku przez komisję. Duchowni, wraz z kilkunastoma cywilnymi uczestnikami protestu zostali skazani na kary 2,5 roku więzienia. Wiele osób ukarano kolegium. Część protestujących została też zwolniona z pracy.